Miałem kiedyś dom w Wenecji.
Nie, nie miałem – ale to dobre rozpoczęcie opowieści. Opowieści która bezpośrednio nie ma nic wspólnego ze stolarstwem ale ma wiele wspólnego z estetyką która jest mi bliska i wartościami które kształtują mnie jako rzemieślnika.
Ciekawość świata zmienia nieco swoje znaczenie wtedy gdy obraz filtruje obiektyw aparatu. Mój Canon przy oku zmienia otaczającą mnie rzeczywistość w nieruchomy obrazek który ma swój kontekst i który sprawia, że skupiam się bardziej na ujętym w ramki widoczku. Oto, romantyczna Wenecja, jej najstarsza część która jest wręcz synonimem luksusu rodem z Jamesa Bonda, pani z małym pieskiem który właśnie się był sfajdał na starożytny bruk. Pani niezdarnie rozmazuje zawartość pieskowych jelit bo rzadkie i nie da się zebrać.

Krótkie nóżki wymiękły.
Oto fotograf i modelka próbują złapać każdą słoneczną chwilę na wykonanie sesji zdjęciowej ale co chwila jakiś Chińczyk albo Polak wchodzi w kadr ze swoim selfie stickiem . No sweat. Tranquilo.

Najbardziej socjalistyczna sesja jaką widziałem, skorzystali wszyscy. Fotograficznie.
Przechadzając się ciasnymi uliczkami uzmysławiam sobie, że tu mieszkają ludzie. Codziennie wdychający woń kanałów, znoszący turystyczny zgiełk i drożyznę. W pobliżu Grande Canal widziałem kantorek z jakimiś używanymi rupieciami na sprzedaż. I nie były to antyki – wiem co piszę. Niby nic dziwnego ale co innego podziwiać eksponaty muzealne a co innego czyjeś niezasłane łóżko. Niepostrzeżenie wchodzi się w dosyć intymną relację z miastem.

Nawet w Wenecji trzeba suszyć pranie.
Wenecja stoi na bagnach u wybrzeża Adriatyku. Miasto jest stare. Wygląda trochę jak siedliszcze piratów i w sumie to nim było przez długie stulecia. Republika Wenecka łupiła wszystko co pływało pod obcą banderą (czytaj – innego miasta-państwa, chociażby Genueńczyków) i emanowała swoimi wpływami na cały wschodni basen Morza Śródziemnego.

„Przedmieścia”
Oczywiście, na każdym kroku zachwycające widoczki, aparat ciągle przy oku. Odrapane mury które wprowadzają termin „tak brzydkie, że aż piękne” na nowy poziom.

Gdzieś w pobliżu Placu św. Marka. Łódź Bałuty.
Kultowe miejsca.

Tysiącletni Targ Rybny tzw. Pescheria.

Architectura si!

Klasyczny widoczek, banał ale widziany na własne oczy.

Zabytkowy ekspres do kawy. Ciągle w użyciu aczkolwiek pijałem lepszą kawę.
La dolce vita! Wenecjanie i w ogóle Włosi posiadają pewną wspaniałą cechę. Potrafią sobie robić mikrowakacje w każdym momencie. Chociażby to było tylko szybkie espresso albo chwilka spędzona na ławce w parku – wypoczywam, cieszę się życiem. Jeżeli mam już siedzieć na ławce to usiądę przy starej fontannie, albo w zimowej plamie słońca. Tu i teraz. Włosi często komplikują sobie życie otaczając się przedmiotami niepraktycznymi. Ale ładnymi. Dobrze być w Italii. Jest swojska. Daje wrażenie głębi historycznej ale nie onieśmiela. Mam wrażenie, że patyna jest tu składnikiem wdychanego powietrza.
A weneckie gondole wyglądają jak karawany 😉

Widok znajomy ten.
Witia Pawlak miał rację – „Jak ja się napatrzę. Tak dobrze. I w nocy się przyśni. To jej tak nienawidzę…że strach”. I ciągle bym wracał do tej Italii.